Taras Prohaśko
Gdyby użyć pojęć współczesnych, to miasto Jaremcze jest prawdziwym brandem. Brandem-legendą, będącą częścią ciągu skojarzeń – raj na ziemi – Karpaty – autentyka – wypoczynek –piękno – Jaremcze. Natomiast dzisiejsze realia jaremczańskie mogą być przykładem na to, w jaki sposób brak wyważonej i perspektywicznej koncepcji prowadzi do samolikwidacji możliwości idealnego uzdrowiska.
W swej stuletniej historii uzdrowisko Jaremcze przeżyło kilka rewolucji koncepcyjnych. Najpierw z niedużej wsi zamieniło się w uzdrowisko klimatyczne i wodne. Na niemalże pustych brzegach Prutu pojawiły się letnie wille, pensjonaty, korty, plaże, hotele, restauracje oraz lecznice wodne. Delikatne użytkowanie środowiska w celach zdrowotnych dawało szansę na to, że Jaremcze stanie się karpackim Baden Baden, przynajmniej, wszystko na to wskazywało. Okres sowiecki gwałtownie zmienił priorytety. Zamiast idei wytwornego uzdrowiska opracowano plan, dotyczący przekształcenia miasteczka na ośrodek dostępnej turystyki zbiorowej mas pracujących. Jaremcze nabyło znaczenia ogólnokrajowego. Przez kilka dziesięcioleci tutaj bez przerwy budowano bazy turystyczne i obozy pionierskie, setki tysięcy turystów wyruszały stąd w kilkudniowe piesze wędrówki najbliższymi górami. Stara infrastruktura się rozpadała. Jednak, w żadnym wypadku nie można oskarżyć sowieckich architektów i budowniczych o brak koncepcji planu generalnego.
Trzecia rewolucja odbyła się w połowie lat 90., kiedy wyjściu z kryzysu towarzyszył rozwój agroturystyki. Tak naprawdę, po agroturystyce pozostała tylko nazwa. Swoje prywatne domy drobni prywatni właściciele obstawili w stylu kiczowatego przepychu, bardzo dalekiego od autentyku. Jednak, ten ruch odnalazł swego klienta. Klasa średnia z miast chętnie tu przyjeżdża. Nawet upijać się, jak w domu, im jest lepiej na powietrzu karpackim, patrząc na pion przestrzeni. Szczelność i chaotyczność mini-hotelików, mających poparcie władzy, można uważać za główną oznakę miejskiej strategii tamtych lat.
Obecnie w Jaremczy odczuwany jest początek nowego okresu. Wyznacza go systematyczne bezkompromisowe zabieranie wielkich działek ziemi we wszystkich częściach miasta przez potężny kapitał wschodnioukraiński. Jest to robione zupełnie oficjalnie, w oparciu o decyzje rady miejskiej, która zawsze postrzega w propozycjach pewnych inwestorów korzyści strategiczne dla społeczności i rozwoju ukochanego miasta. Chociaż właśnie to uniemożliwia wdrażanie jakiejkolwiek koncepcji miejskiej.
Ładną ilustracją do określenia nowej epoki jest sytuacja z działką, leżącą naprzeciwko Urzędu Miasta. Puste miejsce w centrum o powierzchni półtorej hektara oddano, po odpowiednim konkursie, tym, którzy o to miejsce prosili, za sumę, która jest sześciokrotnie czy siedmiokrotnie niższa od realnej ceny rynkowej. Za tym w sposób zdyscyplinowany przegłosowali prawie wszyscy radni miejscy (tu jest tak przyjęte, że większość partyjna zawsze głosuje tak, jak każą instrukcje, często nawet nie potrzebując wiedzieć, o co chodzi).
Inwestor-zwyciężca od razu ogrodził wysokim płotem teren, na którym ma zamiar budować duży elitarny zespół biurowo-mieszkaniowy. Za tym płotem znalazła się także część jedynego w mieście skweru publicznego oraz tereny gospodarcze starej willi, którą jeszcze w latach powojennych przekształcono na budynek mieszkalny. Płot niemalże przylega do ścian budynku. Za ogrodzeniem – studnia, komórki, wychodek. Natrętne apele mieszkańców domu, który nie jest przystosowany do normalnego życia, niepewni swej przyszłości, wyglądają na coś nie do pojęcia na tle udanego projektu inwestycyjnego. Ludzie ci, nie wiadomo, dlaczego, są przekonani, że czegoś dobrego nie ma im się, czego spodziewać.
Prut, kiczowate pamiątki, prymitywne usługi, nienasycenie bez spoglądnia w przyszłość, nieprzerwany sznur samochodów, nuda pijatyk, szaszłyków i saun, brak parków – przy tym wszystkim jest wymyślana jakaś odrębna koncepcja karpackiego Las Wegas lub Dawos. Jednak wówczas sprawa aborygenów nie będzie już nawet trzeciorzędna.