Jurij Smirnow
Tekst i zdjęcia
Reportaż z kamerą w ręku
Wojciech Grabowski, reżyser z Katowic, przedstawił na Festiwalu Brunona Schulza dwa filmy dokumentalne. Są o Schulzu i o Drohobyczu. O przedwojennym mieście Brunona Schulza i o Drohobyczu współczesnym. O Drohobyczu, który pamięta Brunona Schulza i o Drohobyczu, który się zmienił tylko pozornie, który nadal istnieje w swoim starym wydaniu.
Pan Wojciech szuka dla swoich filmów-reportaży właśnie takich miejsc, takiej aury, takich ludzi, takich rzeczy, które się nie zmieniły, nad którymi czas nie ma władzy. Jest to zadanie niezmiernie trudne, lecz rezultat wart tego. Oglądając taki film, widz nie tylko wierzy, że ogląda autentyczną ulicę, bazar, autentyczny zaułek, realnie istniejącą willę czy kamienicę, autentyczny zakład szewski. Ma również wrażenie, że lada chwila pojawi się autentyczny Schulz lub autentyczni bohaterowie jego powieści. I to wszystko w pięciominutowym filmie! Pan Wojtek sam pisze scenariusze filmów, sam je nakręca, montuje i proponuje TV już gotowy produkt. Dlatego też stale chodzi z kamerą. Przywiózł na festiwal dwa filmy, ale już ma napisany scenariusz nowego i dlatego podczas festiwalu pracuje z kamerą. Czy będzie ten nowy film związany z tematyką schulzowską? I tak, i nie. Będzie to film o latach 30. XX wieku, o artystach-malarzach, o kolegach Schulza, ale nie o nim samym.
Pan Wojtek przyjechał nie tylko po to, by pokazać swoje filmy. Chciał zobaczyć jak najwięcej z bogatego programu festiwalu, dlatego spieszył się z jednej imprezy na następną.
Większość tych, którzy przyjechali na festiwal – to entuzjaści. Bez takich ludzi najlepsza idea byłaby martwa, umarłaby śmiercią naturalną. A Festiwal żyje i rozwija się z roku na rok bardzo prężnie. Pan Wojtek ma solidne wykształcenie wykształcenie zawodowe. Ukończył dwie uczelnie: Akademię Pedagogiczną w Krakowie, gdzie w Instytucie Sztuki studiował historię sztuki oraz Szkołę Filmową w Łodzi – kierunek scenariopisarstwo.
Powiedział „Kurierowi Galicyjskiemu”, że zawsze pociągało go filmowanie i od wielu lat robił filmy amatorsko. Później, już po studiach, odważył się zrobić film zawodowo. Udało się! Od tego czasu robi filmy dla telewizji, lecz jedynie dokumentalne. Są głównie o kulturze i sztuce. Od dziesięciu lat współpracuje z TV w Katowicach i w Warszawie, realizuje filmy o malarzach, o problemach, związanych ze sztuką.
-Ile Pan już takich filmów zrealizował i o jakich malarzach?
-Takich filmów piętnastominutowych około 10. Najbardziej sobie cenię filmy o malarstwie Witolda Wojtkiewicza, film o architekturze przedwojennej Katowic, o architekturze modernistycznej. Ostatnio zrobiłem film dla TVP Kultura o ekspresjonizmie w Polsce, o tym jak ekspresjonizm był przez polskich artystów realizowany i w malarstwie, i w grafice.
-Jak Pan wpadł na pomysł nakręcenia filmów o Brunonie Schulzu, co spowodowało, że Pan nakręcił te dwa filmy?
-Brunonem Schulzem zafascynowałem się w liceum. Jestem zakochany w Schulzu do grobowej deski. Tak się składa, że moja rodzina pochodzi ze Wschodu, ze Lwowa, a babcia mieszka w Przemyślu. Moja babcia miała ojca, który tu we Lwowie pracował jako kolejarz, ale po wojnie babcia mieszkała w Przemyślu. Ja tam jeździłem zawsze na wakacje. W tym małym miasteczku kresowym odczułem nastrój Schulza. Pożyczyłem sobie w bibliotece książkę Brunona Schulza, wieczorem czytałem i zachorowałem na tę literaturę, bo znalazłem wszystkie swoje odczucia z dzieciństwa, wszystkie wrażenia, które miałem, chodząc z babcią na spacery, znalazłem u tego autora sposób genialnie opisany. Była to książka „Sklepy Cynamonowe”. Po przeczytaniu nie mogłem przez kilka nocy spać, bo stwierdziłem, że jest to dokładnie to, co ja odczuwałem, te wrażenia zmysłowe, to postrzegania świata, umiał on w sposób absolutnie genialny i mistrzowski opisać to w swoich opowiadaniach.
Filmy są skromniutkie, trwają po pięć minut każdy. Były pokazywane w telewizji. Oba powstały w trakcie mego pobytu w Drohobyczu. Pierwszy raz przyjechałem z bratem, który też lubi Schulza. Namówił mnie do wyjazdu, gdy byliśmy na wakacjach w Bieszczadach. Namówił mnie do zwiedzenia tej Mekki, tego miejsca, gdzie Schulz żył.
Początkowo się wzbraniałem, by nie zburzyć swojego wyobrażenia tego miasta, ale pojechaliśmy i przeszło to moje najśmielsze oczekiwania. Drohobycz jest maleńki, ale magiczny i ta atmosfera, którą Schulz opisywał, jest do odnalezienia. Pobyt pod domem pisarza był wielkim przeżyciem i wzruszeniem, poczułem niesamowite emocje, że wreszcie mogę zobaczyć to miejsce, które znałem ze zdjęć. Wtedy zrobiłem pierwsze zdjęcia swoją kamerą. Potem pojechałem drugi raz i poznałem wspaniałych ludzi, młodych Ukraińców, którzy organizują festiwal schulzowski. Jeden z nich, Igor Meniok, który zmarł młodo, był pierwszym człowiekiem, który chciał Schulza rozpowszechnić i pokazać światu, i zrobił to. Wymyślił festiwal schulzowski, a po jego śmierci żona, Wiera Meniok, kontynuuje pomysł festiwalu. Teraz jest już III festiwal i przyjeżdża coraz więcej znakomitych krytyków, tłumaczy Schulza, i artystów, którzy się Schulzem inspirują w swoich działaniach.
Mając te zdjęcia, zrobione pierwszy i drugi raz w Drohobyczu, zmontowałem krótki film „Bliskie obrazy Drohobycza”, gdzie połączyłem stare pocztówki z tym, co ja nakręciłem i jest to taka impresja o dniu targowym w Drohobyczu. Jest mnóstwo ruchu, jest kolorowo, ludzie sprzedają i kupują. Jest taka sama atmosfera, istniejąca już od stu lat. Po środku na rynku odbywa się targ. I to był pierwszy film. Drugi film jest bardziej poświęcony B. Schulzowi. Nazywa się „Drohobycz – zmierzch”. Zdjęcia do niego realizowałem w czasie drugiego festiwalu, chodząc sobie wieczorami po mieście. Jest on bardziej mroczny. Mówi o sztuce plastycznej Schulza. Pokazuje ten klimat, trochę perwersyjny. z jego grafik z „Księgi Bałwochwalczej” pojawiają się piękne długonogie kobiety, przechodzące ulicami i z tych obrazów wnikam w świat schulzowskich grafik. Ten film jest pokazywany obecnie na III festiwalu. Film został przyjęty bardzo ciepło, były oklaski, widziałem, że to się spodobało. Szczególnie ważne dla mnie było to, że projekcja odbyła się w dawnym gabinecie profesorskim Schulza, w dawnym gimnazjum im. Władysława Jagiełły, gdzie Schulz uczył przez całe życie, obecnie jest to gmach Uniwersytetu Pedagogicznego. Było to dla mnie bardzo symboliczne, że mogłem tam film pokazać. Tam również, w tym gabinecie, powstaje muzeum Schulza. Wiera Meniok ze swoimi współpracownikami zbiera eksponaty i tworzą muzeum schulzowskie.
-Dzisiejszy festiwal, jest to raczej festiwal tłumaczy Brunona Schulza. Kto był, z jakich krajów, jakie książki i w jakich językach zostały przetłumaczone?
-Każdy festiwal ma swoje hasło. Tegoroczny jest pod hasłem: „Arka wyobraźni Brunona Schulza” i jest zorganizowany pod kątem tłumaczeń schulzowskich na prawie wszystkie języki świata. Schulz był tłumaczony na bardzo egzotyczne języki. Tu przyjechali tłumacze z Włoch, z Niemiec, z Ameryki, z Australii. Przyjechali tu ludzie, którzy najlepiej przetłumaczyli Schulza na inne języki. Tłumaczenie Schulza jest bardzo trudne, bo pisał bardzo trudnym językiem, miał rozbudowane zdanie, używał egzotycznych słów, więc trzeba umieć tę jego melodykę, frazę przełożyć na inne języki. Z tego powodu owi tłumacze zebrali się na warsztatach i przez cały dzień dyskutowali, jak tego Schulza tłumaczyć najlepiej.
-Pan, jako autor, pokazał swoje filmy, ale jednocześnie Pan, jako uczestnik, oglądał inne wystawy, innych autorów. Co Panu najbardziej wpadło w oko?
-Autor nazywa się Diter Judt, jest z Niemiec i robi komiksy na podstawie Schulza. Wydawałoby się, że tej prozy, która jest bardzo fantasmagoryczna, bardzo operująca w sferze wyobraźni trudno przełożyć na komiks, który działa bardzo prostą narracją, ale jednak on to robi i to są bardzo ciekawe prace.
Są też bardzo ciekawe spektakle. Był ciekawy spektakl „Schulzland” w wykonaniu młodzieży ukraińskiej - teatru „Alter” z Drohobycza. Młodzi ludzie, ale bardzo ciekawie zajmują się Schulzem. I co bardzo fajne, ludzie, którzy tam mieszkają, ludzie, którzy mogą to odbierać bezpośrednio, bo mieszkają w Drohobyczu. Zrobili szczery i fajny spektakl na podstawie opowiadań Schulza.
-Jak Pan uważa, nie tylko na festiwalu, a i w Drohobyczu jest ta specyficzna schulzowska atmosfera. Czy ona została do naszych czasów?
-Oczywiście. Rosną łopiany, które pięknie opisywał Schulz. Roślinność zarasta małe ogródki, domki, które troszkę chylą się ku upadkowi, ale są takie jak za czasów Schulza. Jest słynna relacja, jak Schulz oprowadzał swoich przyjaciół po uliczkach Drohobycza, wtedy rozkwitał, oczy mu płonęły i pokazywał najbardziej wąskie i kręte zaułki i opowiadał w sposób poetycki, jak ten świat istnieje, jak on się rozwija. Mówił, że wprowadza w nienapisane jeszcze rozdziały opowiadań ze „Sklepów Cynamonowych”.