autor:
Duszyczka Gosia L.
Najukochańszy
Jezu!
Piszę ten list, w którym
chciałabym wyrazić Ci całą moją miłość do Ciebie!
Wiem, że sobie myślisz: „dopiero
teraz pisze do mnie – chodź czekam tyle lat na jej list!”
Mój najukochańszy Jezu! Kiedy
Cię pierwszy raz spotkałam to byłeś taki smutny, że Twoje oczy
poruszyły moje
serce i zrozumiałam, że to ja Cię ranię. A Ty wtedy zapytałeś mnie czy
zostanę
z Tobą na zawsze? Ale czy ja jestem Ciebie godna Panie? Taka
grzesznica, taka
słaba, która nic nie umie, nie potrafi!
Kocham Ciebie Panie ale
ciągle za mało!
Tęsknię za Tobą, za Twoją twarzą
Panie, kiedy tak siedzę w pokoju to
myślę
kiedy znowu Cię zobaczę i spotkam się z Tobą żywym i prawdziwym przy łamaniu chleba i w
monstrancji podczas
adoracji! Wiem, że jesteś cały czas ze mną i przy mnie chociaż ja nie
zawsze to
czuję.
– To ja, cały czas oddalam się od
Ciebie Panie. To
ja ciągle Ciebie szukam,
biegam i pytam czy
nie widział ktoś Ciebie mojego Ukochanego?
Już byłam na dyskotekach, w
knajpie,
ale Ciebie tam nie ma! Gdzie jesteś Mój Ukochany, co się stało, że
odszedłeś ode mnie?
–
Czemu mnie
zostawiłeś? Przecież mówiłeś mi, że mnie nigdy nie opuścisz, a teraz
Cię nie
ma!
- Jestem tu na drodze, jestem
w drugim człowieku, który przechodzi obok ciebie, jestem tu w kościele,
jestem zawsze
z tobą.
- Ale mówiłeś mi że mnie nigdy nie
zostawisz samej!
- Nie, to ty zostawiłaś mnie samego
odeszłaś
i zapomniałaś o mnie!
Jezu
dziękuje za to, że jestem taka jaka jestem.
Dziękuje za Twoje nogi,
którymi nie mogę chodzić - to Twoje nogi ukrzyżowane.
Dziękuje za Twoje zranione ręce,
które mi dałeś, abym mogła nimi dawać i przytulać chociaż czasami biją.
Dziękuje za moich Rodziców,
którzy mnie kochają i przyjęli mnie taką jaka jestem.
Proszę naucz mnie
kochać
ich taką wielką miłością, tak jak Ty kochałeś swoją Matkę.
Dziękuje za Twoje oczy,
którymi mogę widzieć Twoje piękne dzieła stworzone.
Dziękuje za Twoje serce,
którym mogę kochać jak ty kochałeś!
Dziękuje Ci za tyle
kochających ludzi i przyjaciół, których stawiasz na mojej drodze życia, żebym mogła
widzieć Ciebie
mojego Ukochanego i coraz bardziej kochała bliźnich.
Mój Ukochany Panie Jezu
pragnę z Tobą zostać na zawsze, proszę Cię jak już będę u kresu mojego
życia, to wyjdź mi na
spotkanie, bo sama się boje,
że wpadnę do wiecznej otchłani.
Wołam do Ciebie i biegnę, tam gdzie
Ty jesteś mój Boże i czekasz na
mnie
w swoim królestwie. Biegnę ale nie
mogę, bo ciągle upadam: nie mam już
sił,
proszę pomóż mi!
Ty wszystko o mnie wiesz, bo
jestem zapisana w Twojej Wieczystej Księdze
Życia u Twojego Ojca. Idę za Tobą drogą, którą szedłeś, drogą krzyżową,
bo tą
dojdę do Ciebie. Proszę daj mi Twojego Ducha Świętego, abym mnie
prowadził
drogą prawdziwą do Ciebie!
Na
zakończenie chciałam Ci jeszcze
powiedzieć, żebyś ze mnie zrobił narzędzie,
którym możesz się posłużyć!
„JUŻ NIE JA ŻYJE, LECZ ŻYJE WE MNIE
CHRYSTUS!!!!!!!!!
Twoja
Marta. Duszyczka Marta
List do Pana Jezusa napisany
na rek. oazowych 17.02.1997r.
autor:
Duszyczka Gosia L.
Upaść,
ale umieć się podnieść
Wiemy
dobrze, że Droga Krzyżowa –
której stacje
są we wszystkich świątyniach katolickich świata – przedstawia nie tylko
dźwiganie Krzyża przez Jezusa, ale także Jego upadki pod ciężarem
krzyża. Są to
stacje: III, VII i IX.
Oczywiście, śmiało można
stwierdzić, że krzyż,
dźwigany przez Jezusa i pierwszych chrześcijan, nie był lekki (w
rozumieniu
tzw. „ciężaru właściwego”). Widzimy to chociażby w trakcie Misteriów
Męki
Pańskiej, odgrywanych w Wielki Piątek w wielu miastach Polski i świata.
Mężczyźni, odgrywający rolę Pana Jezusa naprawdę bardzo się męczą.
Widać
napięte mięśnie, pot spływa po twarzy, a gdy upadają, krzyż mocno ich
przygniata.
Jezus, wyszydzany i bity, ma
spocone ciało i
zakrwawioną twarz. Włosy są w nieładzie, przykleiły się do twarzy.
Upada aż
trzy razy, ale wstaje, bo wie, że musi dojść, musi wypełnić wolę Ojca,
wie, że
słowa pisma: „Będą patrzeć na tego, którego przebili” (Zach 12, 10),
muszą się
spełnić.
Śpiewamy o tym, że „On sam w swoim
ciele poniósł
nasze grzechy na drzewo”, czyli umarł za nasze grzechy. Upadał i
podnosił się,
aby ponieść śmierć za nas wszystkich. Od tamtej chwili zmieniały się
państwa i
ustroje, kraje były (i, o zgrozo, są) targane wojnami i konfliktami. Po
10
kwietnia 2010 r. stało się jasne, że nawet w Polce – katolickim kraju z
tradycjami – szacunek do Krzyża nie jest sprawą dla wszystkich
oczywistą. Można
go wydzierać, pluć na niego, domagać się usunięcia z Sejmu, robić jego
podobizny z puszek po piwie „Lech”… O bezczeszczeniu krzyża pisałam
kilkanaście
miesięcy wcześniej, nie o to mi teraz chodzi.
Jezus upadał pod Krzyżem, ale za
każdym razem
się podnosił – bo wiedział, że jego misja zbawienia świata – przez
śmierć –
musi się spełnić. Wiedział też, że trzeciego dnia powstanie z martwych.
I nawet
w chwili, gdy, ukochawszy ludzkość, wywyższony na Krzyżu wołał: „Boże
mój, Boże
mój, czemuś mnie opuścił?” nie było w tym pretensji do Ojca – tylko ból
i
prośba, by wziął Go w Swoje ramiona i zaprowadził do Życia.
Tak często upadamy – pod ciężarem
spraw bardziej
lub mniej ważnych. Może to być choroba własna lub członka rodziny,
problemy w
pracy lub jej brak, kłopoty finansowe, zdrada małżeńska, niespodziewana
śmierć
bliskiej osoby… Mogą to też być nasze grzechy: alkoholizmu, narkomanii,
nieczystości cielesnej, kradzież, fałszywe zeznania na policji lub w
sądzie,
uciekanie się do przemocy… Chodzi o to, byśmy nie patrzyli na grzechy,
jako na
„konieczność”, bez której żyć się nie da, albo jeszcze inaczej:
„wszyscy
grzeszą, czemu ja muszę być święty?” Chodzi o to, byśmy – wbrew złu,
które
jest, przede wszystkim, w nas, ale też poza nami – potrafili się
otrząsnąć i
iść dalej.
Wiem, że przystąpienie do
Sakramentu Pokuty – to
sprawa ważna, ale też stresująca. „Co powiedzieć? Czy powiedzieć? To
powiedzieć, a tamto – nie? Czy ksiądz mnie nie wyśmieje? Co powie? Czy
będzie
zły?” – te i podobne myśli krążą w głowie niejednego penitenta.
Popatrzmy na
Sakrament Pokuty, jak na spotkanie z Jezusem, w którym kapłan jest
tylko
pośrednikiem. Owszem, bardzo wiele zależy od spowiednika, który
powinien
słuchać, co mówi penitent, by później udzielić mu pouczenia i
wskazówek, że tak
powiem, „na temat”. Wiele osób się nie spowiada ze strachu – to też
należy
rozumieć. Wielu wciąż nie wierzy w bezwzględną tajemnicę spowiedzi –
trzeba więc
nagłaśniać, że kapłan po wysłuchaniu spowiedzi zachowuje się tak, jakby
jej nie
było. O tym, co usłyszał na spowiedzi, nie mówi nikomu, nawet w sądzie.
Jeżeli
wie, kto zabił i zabójcę zna, może jedynie nakłonić go do złożenia
zeznań,
natomiast sam nigdy nie zdradza tajemnicy. To samo dotyczy sprawy
kradzieży,
zdrady, oszustwa… Sakrament Pokuty oczyszcza i uwalnia, pomaga się
podnieść po
upadku.
Inna sprawa – to upadki na duchu –
czyli brak
wiary, zaufania, nadziei, miłości. Wielu ludzi zapewne myśli, że
istniejący
kryzys nigdy się nie skończy, że nigdy nie znajdą pracy, nigdy nie
opuszczą
szpitalnego łóżka, nigdy nie wyjdą za mąż czy się nie ożenią, nigdy nie
będą
mieć piątki z pracy magisterskiej… Takich ludzi należy wspierać,
pomagać, dawać
nadzieję… Działać należy w myśl przysłowia: „W Bogu nadzieję pokładaj,
ale sam
się przykładaj”. Trzeba wierzyć, że Pan Bóg nie jest po to, by robić
cokolwiek
ZAMIAST nas, tylko po to, by nas wspierać. Wiadomo nie od dziś, że Bóg
przemawia przez innych. Trzeba więc pomóc przyjacielowi w poszukiwaniu
pracy
według chęci i umiejętności. Dać nadzieję, że ten, który leży w łóżku
po
amputacji nogi i patrzy w sufit, będzie żył – i nawet na wózku
inwalidzkim jest
niepowtarzalny, ważny dla Boga i ludzi. Tym, którzy szukają „drugiej
połowy”,
trzeba pomóc w ułożeniu anonsu na stronie katolickiej dla samotnych, a
tym,
którzy „walczą” z pracą magisterską – pomóc, sprawdzając tekst i
analizując
błędy. Ci którym pomożemy, odzyskają swoją wiarę w ludzi – w
konsekwencji,
umocni się ich wiara w Boga – w to, że pomaga wstać…
Dziś tylko sataniści marzą o tym,
by chrześcijan
wrzucać do lwów. Dla innych – nawet niechrześcijan – Chrystus jest tym,
który
przez swoje dźwiganie Krzyża, upadki i powstawania, wszedł na Golgotę,
umarł za
grzechy świata, a trzeciego dnia zmartwychwstał. W naszym życiu często
jest
tak, że wiele spraw się nie udaje, „idzie jak po grudzie”, nie możemy
sobie
poradzić. Ważne, by był przy nas ktoś, kto pocieszy, ale też sami
powinniśmy
być pocieszycielami. Nie wyśmiewać, tylko wspierać – słowem, czynem,
modlitwą,
jakąś sumą pieniędzy – np. z 1% podatku od osób fizycznych. Nie
wyśmiewajmy też
nikogo, kto popełnia błąd, nie może sobie poradzić z problemami,
grzeszy… Widzieć
Boga w drugim człowieku – to sprawa trudna, ale możliwa. Nie chodzi
więc o to,
by szydzić, jak Żydzi z Jezusa: „Innych wybawił, siebie nie może
wybawić”, ale
o to, by pomóc w nawróceniu – dobrym słowem, modlitwą, podsunąć dobrą
książkę
na temat Sakramentu Pokuty, poradzić dobrego spowiednika…
Wszystkim Czytelnikom życzę nadziei
i wiary w
to, że warto zaczynać od nowa, a „kochać – to znaczy powstawać”.
Duszyczka
Irenka
autor:
Duszyczka Gosia
L.
ZA PRZYKŁADEM ŚW.
WERONIKI OCIERAM TWARZ POTRZEBUJĄCYM
Widzę
kobietę w podeszłym wieku, chodzi po parku z trudem o kulach,
podnosi z ziemi puszkę, wkłada do reklamówki - co zrobię - udam, że nie
widzę, przejdę obojętnie, czy może odmówię sobie czegoś i dam jej
niewielką kwotę, dla mnie niewielką, dla niej olbrzymią.
Widzę
sąsiada z bloku, jest zaniedbany, zawsze czuję alkohol, w jego
twarzy złość - co zrobię - będę niezadowolona, że znowu muszę z nim
jechać windą, pójdę powoli by wcześniej pojechał a może pomodlę się za
niego, spróbuję porozmawiać, opowiedzieć mu o Bogu - bo z pewnością Go
nie zna skoro tkwi w nałogu. Oczywiście najwygodniej nie widzieć i nie
wtrącać się, ale nie zapomnę jego oczu teraz, gdy nie pije i szuka
Boga...
Widzę
koleżankę, tyle w niej urazów i złości do całego świata, każdy
dzień zaczyna od obmowy innych - co zrobię - przytaknę, puszczę mimo
uszu - to droga prosta, niekłopotliwa, a może pójdę pod prąd napiszę do
niej list, wytłumaczę, że nie ma w niej miłości....dam jej, przeczyta w
domu, będzie na mnie wściekła, jakim prawem ją pouczam, ale.....
zmienia się, coś zrozumiała.
Codziennie
dokonuję wyborów, pytanie tylko, czy idę wygodnie przez
życie, czy może jednak pod prąd, za to z wielką radością w sercu, że
komuś otarłam twarz jak św. Weronika Jezusowi.
Maria
autor: Duszyczka Gosia L.
Pomoc
innym, ludziom i Bogu to najważniejsze, bo w pomocy istnieje miłość.
Miłość to
służenie bez
słów. Kto działa na rzecz ludzi, służy Bogu.
Tego nie da
się
rozłączyć, tak jak miłości Boga i bliźniego.
Boże, Jezu
Chryste, jak
to łatwo powiedzieć, ale trudno spełnić na co dzień!
Jednak to
Caritas -
miłosierdzie jest niezwykle ważne i piękne.
***
Przez potknięcia i upadki uczymy sie pokory. Dobrze, gdy mówimy Boże
przebacz, pomóż, ratuj.
Jestem u spowiedzi, ale po pewnym czasie znów upadam. Sakrament pokuty,
spowiedzi…
Jakiż to niezwykły Boży dar dla nas ludzi, dla wszystkich, którzy wciąż
upadają. Jezu dzięki Ci za spowiedź.
Nie wiem kim bym był bez spowiedzi. Zapewne bym taplał się w błocie i
pyle
grzechu.
***
"Cokolwiek uczyniliście jednemu z tych najmniejszych Mnie samemu
uczyniliście (Mt 26,45)
Chrześcijanie autentycznie rozumieją ten tekst i starają się sie
ocierać spocone oblicze Jezusa
tym samym każdemu bolejącemu czlowiekowi. Kazdy z prawdziwych
chrześcijan chciałby
być jak Weronika i za dobre uczynki otrzymywać jakąś pamiątkę,
wizerunek-fotografie.
Najpiękniejszą i najprawdziwszą Bożą pamiątką jest łaska
uświęcająca-łaska zbawienia.
Jezu daj
mi być jak Weronika…
***
Dobrze, że Maryja,
Matka czuwa przy Jezusie w tej najtrudniejszej chwili.
Maryja nsza Matka jest zawsze przy nas, a zwłaszcza w chorobie, w
cierpieniu, w starości i w godzinie śmierci.
Dopiero wtedy kiedy już nikt nam nie może pomóc, gdy wszyscy nas
opuszczą,
to jest Ona, niewiasta, matka z najlepszym swoim słowem,
najczulszym spojrzeniem i z otwartym sercem.
Dzięki Ci Maryjo za ciągłą obecność w całym moim życiu.
Duszek Mikołaj
„Moja
droga z Jezusem”
Moja droga z Jezusem – trwa od samego
początku
– czyli od dzieciństwa. Pomimo własnej słabości i
niedoskonałości, ran, bólu i cierpień Mu zadanych czuję Jego
obecność bardzo blisko. Wiem jak bardzo mnie kocha bo pokazuje mi to
każdego dnia. Jest i był ze mną we wszystkich etapach mojego życia
– towarzyszy mi – to tylko ja byłam czasami
„ślepa” i udawałam, że Go nie widzę, a On stał zawsze obok.
O wiele łagodniej mogłam przejść przez wiele trudnych chwil, ponieważ
wiedziałam, że mogę nieść je razem z Nim, nie jestem sama - jak lżej,
gdy Pan Jezus pomaga. Choć czasem było bardzo trudno, czułam się źle,
smutna, niezrozumiana, poniżana – wtedy stawiał przede mną
cudownych ludzi – Aniołów – nie zostawił samej sobie
– i stawia cały czas. Jestem dzięki Niemu potrzebna i kochana.
Życie ma sens tylko wtedy, gdy idziemy przez nie z Chrystusem, razem,
krok w krok... Tylko wtedy możemy tak naprawdę być szczęśliwi i to
szczęście zaszczepiać w sercach innych napotkanych ludzi, dzielić się
nim. Dziękuję Mu za radość, którą wlał w moje serce,
spokój, dobrych ludzi, gdy po wielu cierpieniach przyszło
ukojenie. Dziękuję także za wszystkie bóle i cierpienia –
przez nie mogłam zbliżyć się do Jezusa. Dziękuję za dar przebaczenia i
dar modlitwy za innych. Trzeba cieszyć się i radować każdym dniem,
każdą chwilą – bo jest ona nam dana – ale też w radości nie
zapominać nigdy o bólu i cierpieniu. Pan Jezus jest zawsze
obok...
mała duszka
WERONIKO!
Weroniko, Weroniko, gdzie ty jesteś?!
Gdzie zniknęłaś mi sprzed oczu w tym szarym, ciężkim dniu?
Widziałam niedawno twą drobną postać
Przemykającą śmiało wśród rozwrzeszczanego tłumu gapiów.
Potem znowu dostrzegłam twoją rękę
Ocierającą chustą Twarz jakiegoś Skazańca,
Który z drewnianą belką na rozkrzyżowanych Ramionach,
Szedł ku wzgórzu śmierci popychany brutalnie przez żołdaków.
Powiedz, czy nie bałaś się wejść, taka prosta i bezbronna,
Pomiędzy ich brutalność, a Jego bezradność?
Po co narażałaś się na śmiechy i drwiny gawiedzi
Wiedząc, że Jemu niewiele już pomożesz,
A sobie możesz tylko zaszkodzić?
Czy był to nagły odruch twojego współczującego serca,
Czy może świadoma decyzja, że pójdziesz tam, mimo wszystko?
A ja, patrząc dziś na Dar, jaki wtedy otrzymałaś
- Odbicie Świętego Oblicza na twojej chuście –
Chciałabym razem z tobą iść i ocierać ludzkie zranione twarze…
Elżbieta Boduch