Dostrzeganie bliźnich i odkrywanie wartości. Materiały na wesoło i na bardzo poważnie, o nas, dla Was i o całym świecie. Nieoficjalna strona katolicka (także dla niekatolików i wątpiących).
Duszek Strona Duszyczek i Duszków - Internetowa wspólnota pomocy i wsparcia duchowego. Rozmowy, wartości, intencje
DUSZKI.PL
a tak dokładnie to Duszyczki i Duszki (*) - czyli "Duszkowo" :-)
Dzisiaj jest: 2024-11-21 07:35:09 Aktualizacja dnia: 2024-10-27 09:32:05
Duszka
MiloscMilosc Gdy oczekujesz pomocy lub sam(a) chcesz innym pomagać. Albo chciał(a)byś porozmawiać o czymś ważnym lub choćby tylko o wczorajszym podwieczorku :-) Dla wszystkich, w każdym wieku - od 0 do 201 lat ;-)
[an error occurred while processing this directive]
Strona główna Teksty i inne Intencje Dla Gości Dla Duszków Poczta Duszków Kontakt i Info
Modlitewnik Archiwum Dodaj intencję Galeria i eKartki O Duszkach Forum Księga Gości
Rocznica 18 lat oficjalnego działania Duszków w dniu 01.11.2023 i 17 lat strony Duszki.pl! (*):-) Serdecznie zapraszamy!
UWAGA! Ten serwis, strona i podstrony mogą używać cookies i podobnych technologii (brak zmiany ustawienia przeglądarki oznacza zgodę na to)!


Świadectwo Wolna od niemocy



Witam serdecznie i w Panu!J

Chcę dać świadectwo, co Pan dla mnie uczynił cudownego, jak mnie przemienił i jak kierował trudnymi sprawami w moim życiu. Bóg uczynił dla mnie niesamowicie dużo – nie sposób opisać ile niezliczonych łask otrzymuję codziennieJ.

Pan nauczył mnie dostrzegać Jego działanie nawet w najmniejszym przejawie życzliwości wobec mnie, w najdrobniejszych cudach codzienności. Każdy dzień rozpoczynam od powierzenia się Jemu i oddania Mu wszystkiego, co się będzie działo. Dzięki temu jestem spokojna o wydarzenia i pełna wewnętrznej radości, jakiej doświadczam od kochanego Jezusa. Bywa, że namacalnie doświadczam Jego obecności na sobie – nie da się opisać, co się wówczas czuje, to taki stan błogości, takiego głębokiego pokoju i poczucia, że jest dobrze, jest wspaniale, niesamowicie... Mistycy zapewne mogą coś więcej powiedzieć o takich stanach, nieziemskich doświadczeniach. Co prawda nie zawsze jest wspaniale, cudownie i pięknie, bywają trudne momenty, doświadczenia, ciemne noce, ale wiem, że i wtedy,
gdy nadchodzi pokusa do przygnębienia, Pan jest ze mną.

Boża Miłość jest niesamowita, cudowna i niepowtarzalna. Te wszelkie ziemskie miłostki lub coś, co ludzie nazywają miłością, to tylko ochłapy wobec tego, co daje Bóg codziennie człowiekowi. Wiem, co piszę, bo nieustannie doświadczam Jego Miłości. Zresztą, wszystko, o czym tu napiszę, pochodzi z mojego własnego doświadczenia. To nie jest teologiczny wywód, lecz świadectwo niezwykłej troski Bożej nad grzesznikiem. To historia osoby, która zawróciła z błędnej i niszczącej drogi. W samą porę Jezus stanął przede mną i powiedział: nie tędy droga, wróć do Mnie.

Wróciłam. Pan pomógł mi odkryć na nowo Jego dobroć i spojrzeć na otaczający świat z zupełnie innej perspektywy – przez pryzmat Słowa Bożego (kiedyś niezbyt docenianego przeze mnie) i poprzez poddanie się Jego kierownictwu, Jego woli, która daje szczęście i poczucie bezpieczeństwa, jakiego nie może dać żaden człowiek.

Różnie bywało w moim życiu. Dawniej zaliczałam się do takich letnich katolików – chodziłam co niedzielę do kościoła, ale to wynikało bardziej z poczucia obowiązku, niż z miłości do Jezusa. Od czasu do czasu szłam do spowiedzi, też z poczucia obowiązku i w ogóle nie doceniałam jej wartości jako sakramentu uzdrowienia, w którym Pan Bóg objawia Swoją zbawczą łaskę nad grzesznikiem. W domu nie czytało się Pisma Świętego, nie mówiło zbyt wiele o Bogu i dlatego nie znałam Go, nie miałam z Nim relacji osobowej... Mój kontakt z Jezusem ograniczał się do niedzielnej Mszy Świętej, której często nie rozumiałam.

Uchodziłam raczej za spokojną osobę, ale to były tylko pozory. W gruncie rzeczy tkwiła we mnie duża agresja. Łatwo było mnie zdenerwować, niekiedy bez specjalnego powodu. Zapewne negatywny wpływ miała też na mnie telewizja – te różne przepełnione złymi wartościami filmy, które z nudy chłonęłam w dużych ilościach. Od dłuższego czasu nie oglądam telewizji i teraz dopiero widzę, jak destrukcyjny wpływ ona wywiera na umysł człowieka. To niepojęte, jakie spustoszenie czynią te agresywne czy lubieżne filmy i programy. Niewiele jest dobra na szklanym ekranie, w ostatnich czasach coraz mniej. Krzykliwość zła przysłania tę i tak niewielką ilość dobrych programów. Widzę, co się ze mną dzieje, gdy np. wejdę do pokoju gościnnego i zobaczę jakąś scenę agresji w TV. Po prostu zaczynam się źle czuć psychiczne – dosłownie odczuwam ten zły wpływ na sobie. Wolę sobie już nie wyobrażać, jakie spustoszenie czyni to w młodych ludziach...

Poza tym ogromną niechęć odczuwałam do małżeństwa. Nie wyobrażałam sobie nawet tego, by mieć chłopaka. Dzisiaj wiem, że przyczyny tkwiły w źle przeżywanym dzieciństwie. Błędy w wychowaniu niosą ze sobą konsekwencje na przyszłość: poczucie krzywdy, zranienia, odreagowanie według wzorca wyniesionego z dziecięcych lat. Dobrze, jeśli w porę Boski Lekarz przyjdzie z łaską uzdrowienia a odmieniony człowiek po odkryciu Bożej obecności przerwie błędny łańcuch międzypokoleniowy Bóg zawsze przychodzi, choć często nie zauważamy Go albo nie potrafimy się otworzyć na Jego Miłość.

I tak sobie wegetowałam z dnia na dzień, żyjąc tak obojętnie na wszystko, niby nie było najgorzej, ale ciągle czegoś, a raczej Kogoś mi brakowało, tylko nie wiedziałam Kogo. To były czasy podstawówki i szkoły średniej. Nadmiar nauki powodował we mnie stres, rozdrażnienie i przy tym zdarzało mi się używać niecenzuralnych słów i to też często w złości. Wewnętrznie pragnęłam zerwać
z takim trybem życia, ale nie wiedziałam jak. Stres się pogłębiał a ja stawałam się coraz bardziej znerwicowaną osobą. Myślałam, że tak ma już być, że do końca życia taka zostanę. Nie czułam się szczęśliwa, takie życie nie dawało mi radości, aż pewnego wakacyjnego dnia...

...znajoma zaprosiła mnie na Mszę o uzdrowienie, które prowadził o. Józef Witko – prawdziwy charyzmatyk i wspaniały człowiek. Pojechałam. To, czego tam doświadczyłam, było niesamowitym przeżyciem. Pan dotknął mojego wnętrza. Pamiętam też, że w wyniku infekcji miałam problemy zdrowotne i pragnienie uzdrowienia schorzenia było główną motywacją wyjazdu. Pan dotknął mej choroby. O. Witko prowadził modlitwę o uzdrowienie przed wystawionym Najświętszym Sakramentem. Klęczałam wpatrując się w Pana, choć wtedy jeszcze nie za bardzo rozumiałam sens Adoracji i nagle odczułam, jakby czyjaś ręka przeszła w miejscu schorzenia. Pot spływał mi z czoła, ale poczułam taką błogość, taki głęboki pokój w sercu. Trudno to opisać, ale czułam się jak w innym świecie, tak niesamowicie, tak inaczej, jakby jakiś ciężar ze mnie spadł. Po wyjściu z kościoła pielgrzymi dzielili się doświadczeniem Boga, licznymi łaskami, uzdrowieniami itp., a ja ciągle czułam się tak błogo, tak niesamowicie, cudownie. Tę błogość odczuwałam jeszcze jakiś czas po tej pielgrzymce. Obiecałam wówczas Jezusowi, że będę Mu służyć, że chcę się poprawić, zmienić i prosiłam, żeby mi w tym pomógł, gdyż wiedziałam, że sama nie dam rady. Człowiek sam z siebie nic nie może uczynić, ani kroku do przodu.

To było pierwsze takie namacalne doświadczenie Boga. Od tego momentu zaczęła się prawdziwa walka duchowa, walka z przeciwnościami. Szatan robił wszystko, by zniszczyć ziarno Bożej miłości, jakie we mnie zakiełkowało. Nie było tak, że od razu stałam się spokojniejsza, wyciszona i odporniejsza na sytuacje prowokujące agresję. Proces wewnętrznej przemiany był długi – codzienne zmaganie się ze sobą, upadki i powroty do Boga, coraz częstsze spowiedzi – nieustanna walka z szatanem, który wytaczał ciężkie działa.

Na Msze o uzdrowienie i uwolnienie pojechałam jeszcze kilka razy i za każdym razem wracałam coraz bardziej umocniona i zmotywowana do walki ze złem. Prawie równocześnie Pan postawił na mej drodze koleżankę protestantkę, która miała bliską relację z Panem Jezusem. Trzymałyśmy się razem i ja, obserwując jej przykład, stopniowo coraz lepiej poznawałam Pana. Z czasem przestałam przeklinać w zdenerwowaniu i stosować pewne nieuczciwe praktyki, jak np. ściąganie, dopisywanie kogoś nieobecnego na listę obecności itp. Wydawać by się mogło, że to niewielkie przewinienia, ale zobaczyłam, jak bardzo się to Panu Jezusowi nie podoba. Często tak jest, że rozpoczyna się od małych nieuczciwości, a można skończyć na poważnych przestępstwach. Jak jedna mała iskra zapala las, tak i jeden mały grzech może stać się zaczątkiem poważnych grzechów.

Też jakoś w tym czasie pojawił się na mojej drodze człowiek, który stał mi się z czasem bardzo bliski. Przyjaźń stopniowo przeradzała się w miłość, a przynajmniej tak mi się wydawało, że to była miłość – ta znajomość trwała dosyć długo. Widywaliśmy się prawie codziennie, ponieważ czas wtedy na to pozwalał. Poznawaliśmy się coraz lepiej i stawaliśmy się coraz bliżsi sobie. Wiele miłych chwil spędziliśmy w swoim towarzystwie, a i też stopniowo zaczęło się zmieniać to moje negatywne patrzenie na małżeństwo i na mężczyzn. Dotychczas mężczyźni tkwili w moich oczach jako tyrani, którzy znęcają się nad słabszymi kobietami i traktują je jako służące i kucharki. Chociaż w moim domu to tak nie wyglądało, to jednak w otoczeniu, czy też w nieszczęsnej telewizji, jaką wtedy chłonęłam z nudy, obserwowałam takie złe wzorce i to rodziło we mnie bunt i sprzeciw wobec mężczyzn. Nawet miałam pretensje do Pana Boga, że stworzył kobietę słabszą i przeznaczoną do rodzenia dzieci w bólu. Uważałam, że mężczyźni mają prawie pod każdym względem lepiej od kobiet.

Jednak mój przyjaciel był zupełnie inny: dobry, wrażliwy, życzliwy, wierzący i bez nałogów; po prostu zupełnie inny mężczyzna, niż miałam dotychczas wyobrażenie. Spotkałam człowieka jak z marzeń, choć nie wierzyłam, że tacy mężczyźni istnieją. Stawaliśmy się sobie coraz bliżsi, coraz bardziej mi się podobał...

Jednocześnie Pan coraz bardziej działał we mnie, przemieniał mnie. Przeniosłam się wraz z tą moją koleżanką na studia do innego miasta, gdyż taka była konieczność. Bałam się tego, ale później Pan mi pokazał, że to było mi potrzebne i przyniosło wielkie dobro. To były wspaniałe studia w cudownym mieście. Pan mi tam niesamowicie błogosławił – wszystko było wspaniałe: studia, ludzie, piękne chwile... Wszystko było dla mnie piękneJ. Pan wlewał we mnie tę radość z codzienności. Dojeżdżałam codziennie, a te dojazdy to było coś wspaniałego. Ten czas był dla mnie ogromną łaską od kochanego Pana i jestem Mu wdzięczna za cudowne dni.

Tam też wreszcie doceniłam ogromną wartość Adoracji Najświętszego Sakramentu i Mszy Świętej. Pan mnie przyciągał do siebie. Na ostatnim roku studiów każdego dnia przychodziłam spojrzeć na Pana ukrytego w monstrancji. Zaczęłam chodzić w tygodniu na Eucharystię, przeżyłam wiele cudownych spowiedzi i Mszy Św. Do spowiedzi chodziłam też coraz częściej i już nie z obowiązku,
lecz z rzeczywistej potrzeby spotkania się z Jezusem przebaczającym i obmywającym z bagna grzechu. Nie zapomnę pewnego księdza, u którego spowiedź, to był autentyczny cud Bożej Miłości. Od niego wychodziło się z konfesjonału przeszczęśliwym. Pan szczególnie działał i zapewne nadal działa przez tego księdza.

Jednocześnie przyszedł na mnie czas doświadczenia i ciężkiej próby wierności Bogu – czas istnej pustyni i mroku.

Bliskim niezbyt odpowiadał mój przyjaciel, gdyż chowali stare urazy do jego rodziny i nie wyobrażali sobie, żeby jego rodzina weszła do mojej. Inni ludzie prowokowali złe sytuacje... W końcu zakazano mi spotykać się z nim, rozmawiać i to w wyniku głupiej sytuacji, nieporozumienia. Bolało mnie to, mocno cierpiałam z tego powodu, zwłaszcza, że on jakoś w tym czasie wyznał mi miłość. Zaangażowałam wielu ludzi w modlitwę – był to istny szturm do nieba... Nie rozumiałam wówczas tego, co się wokół mnie działo – im więcej się modliłam, tym mocniej zło się wzmagało coraz bardziej oddzielając nas od siebie. Nie widziałam wówczas w tych wydarzeniach działania Pana, ani Jego troski o mnie i moją przyszłość.

Między mną a tym chłopakiem istniał też jeden problem – on był protestantem niezbyt przychylnie nastawionym do kościoła katolickiego, o czym miałam okazję się przekonać, słuchając różnych przykrych i raniących stwierdzeń. Mimo wszystko idealizowałam jego osobę, nie wyobrażałam sobie rozstania. Doszło do tego, że nie wyobrażałam sobie życia bez tego człowieka, mimo iż związek stawał się coraz bardziej niemożliwy. Zaczęły się dziać straszne rzeczy w moim życiu – miałam wrażenie, jakby diabeł wszystkich wokoło opętał. Nie potrafiłam zrozumieć, co się dzieje, dlaczego tego zła jest coraz więcej. Modliłam się, błagałam Boga, aby nam pomógł, aby odmienił sytuację i zabrał to zło, które się wokół nas nagromadziło. Mimo wszystko działo się jeszcze gorzej. Niepojęte to było dla mnie i nie potrafię w słowach oddać tego, jak to wszystko było dla mnie przerażające i jak bardzo mnie to przygniatało.

Doszło do tego, że zaczęłam się tym wszystkim coraz bardziej załamywać, popadałam w coraz głębsze doły, coś na wzór depresji. Uważałam, że Pan nam nie chce pomóc i że chce, abyśmy cierpieli, bo jest Mu to potrzebne dla zbawienia dusz, co było dla mnie wówczas jedyną pociecha w cierpieniu. Pan miał inny plan względem nas, ale ja prawie na siłę chciałam, by spełniła się moja wola a nie Boża.
I to też spowodowało załamanie – pragnęłam czegoś, co było nieosiągalne, a nie mogąc tego otrzymać, popadałam w coraz głębsze załamanie.

Zaczęły się problemy zdrowotne – w ciągu niedługiego czasu zrzuciłam 10 kg i ciągle chudłam, bo nie potrafiłam jeść, a jawny i utajony stres mnie wyniszczał. Pojawiły się dziwne bóle w klatce piersiowej, problemy z sercem. Jedynie ze snem nie miałam kłopotu, bo zawsze prędko zasypiałam i spałam dosyć twardo. W końcu osiągnęłam figurę, o jakiej zawsze marzyłam, ale kosztem dużego cierpienia.

Mimo wszystko ciągle się modliłam, wpatrywałam w Pana, bo wiedziałam że On może wszystko
i potrafi wyciągnąć mnie z bagna choroby, w jaką weszłam. Choć załamywałam się coraz bardziej, wewnętrznie czułam, że mam się do Niego uciekać i że muszę wytrzymać... On był cały czas ze mną, mimo iż nie doświadczałam Jego obecności. Po długiej przerwie ponownie zaczęłam jeździć na Msze o uzdrowienie i uwolnienie. Pan mnie tam umacniał.

Jeszcze zanim zaczęły się te problemy, uczułam wewnętrzny nakaz, żeby spisywać moje przeżycia, cierpienia i rozmowy z Bogiem. Dzień w dzień zapisywałam wszystko, co czułam, o czym myślałam, o co się modliłam. Zapiski są wielkim świadectwem tego, co Pan dla mnie uczynił i jak mnie przeprowadził przez dotychczas najtrudniejszy okres mojego życia, okres duchowej pustyni i poczucia całkowitego opuszczenia. Zaczęłam rozmawiać z Jezusem, jak z przyjacielem. Wszystko Mu opowiadałam. Ponadto doceniłam wartość Różańca Świętego – uczyłam się powierzać swoje życie Bogu i Maryi. Prosiłam o wstawiennictwo Świętych i Dusze Czyśćcowe, jednocześnie codziennie modląc się za nie. Doceniłam ochronę mojego Anioła Stróża, który cały czas opiekował się mną. Przez ten trudny okres Pan uczył mnie wzrastania w modlitwie i miłości do Niego. Nieśmiało pokazywał mi, że jest ze mną i że to On jest moim Bogiem i moim Panem, a nie żaden człowiek, a tym bardziej nie ten mój ziemski przyjaciel.

Załamanie jednakże zaczęło pogłębiać – pojawiło się coś, czego nie potrafię opisać ani nazwać, coś w rodzaju potężnego bólu psychicznego (nawet nie wiem, jak to mam dokładnie określić) i nikt nie wiedział, jak mi pomóc. Chciało się płakać, a nie potrafiłam. Nic mi nie przynosiło radości. Uznałam, że szczęście i radość są dla mnie nieosiągalne, bo zostałam stworzona po to, by cierpieć. Słowa mojej koleżanki protestantki o szczęściu i radości w Bogu zaczęły mnie denerwować. Chciałam, by mi powiedziała, jak mam odzyskać tę radość w Bogu, przecież się modlę, chodzę często do spowiedzi, Komunii, adoruję Pana, mówię Mu o wszystkim, co mnie dręczy, proszę o zmiłowanie, a mimo to, czuję się nieszczęśliwa i mocno cierpię, a Pan jakby jest głuchy na moje błagania. Byłam jakby w ciemności... Koleżanka nie wiedziała, co mi odpowiedzieć. W końcu uznała ze swoimi bliskimi, że mi może pomóc tylko cud Boży i jeśli się Pan nie zlituje, to nie będzie wesoło ze mną.

Ten ból był stokroć gorszy niż ból fizyczny. Cieszyłam się z przychodzącego bólu fizycznego, gdy ten psychiczny ustępował na chwilę, a bywało, że prosiłam Boga, aby dał mi ból fizyczny zamiast tego drugiego, którego momentami znieść nie mogłam. A najciekawsze jest to, że po mnie nie było widać, że mam jakieś problemy – wyglądałam na zdrową i zadowoloną z życia dziewczynę. Przecież nawet choćbym chciała pokazać, że coś mi jest, to nie umiałam. To było wszystko ukryte we wnętrzu i najmocniej odzywało się, gdy zostawałam sama z tysiącami kotłujących się myśli.

Znajomy lekarz uznał, że to jest normalna reakcja na ostatnie wydarzenia, inni specjaliści też nie widzieli czegoś na tyle strasznego, by podjąć terapię, a znajomi myśleli, że się odchudzam. Dla mnie jednakże nie było normalne to, co się ze mną działo, bo było coraz gorzej. W tej bezradności myślałam, że potrzebuję interwencji egzorcysty, bo moje myśli jakby znalazły się pod obcym panowaniem. O tym cierpieniu wiedziały tylko zaufane osoby, ale i one nie potrafiły mi pomóc. Tymczasem najgorsze ciosy miały dopiero przyjść...

Obroniłam pracę magisterską i perspektywa przyszłości zaczęła budzić przerażenie – wizja poszukiwania pracy przygniatała mnie. Z jednej strony pogłębiające się cierpienie, z drugiej koniec jeżdżenia do miasta, które wówczas było jedną z nielicznych dla mnie radości. Pan mi dał to miasto, by pomóc mi jakoś przetrwać trudne chwile. Tam się uspokajałam, odrywałam od tych wszystkich złych sytuacji. Tam chodziłam na Adorację, do spowiedzi i na Msze w tygodniu, na co nie mogłam sobie pozwolić u siebie, chociażby z powodu doznawanych przykrości ze strony otoczenia. Ilekroć broniłam wartości chrześcijańskich i ostro sprzeciwiałam się wszelkim paskudnym grzechom, jak np. antykoncepcja czy współżycie przedmałżeńskie, to wypominano mi każdy mój grzech, ciemne strony przeszłości. Pan dawał mi odwagę bronienia spraw Bożych, przez co byłam piętnowana. Ciężko było to niekiedy znosić, wyjazdy były mi pocieszeniem.

W moim ulubionym mieście doświadczałam niesamowitych łask Bożych. Do końca życia będę Panu wdzięczna za to, co wówczas dla mnie uczynił. Przeżyłam tyle pięknych spowiedzi, tyle cudownych Adoracji, gdzie doświadczałam niesamowitego pokoju w sercu. W obecności Pana Jezusa wszelki ból ustępował. Czułam się zdrowa i pogodzona z tym, co się działo. W obecności Jezusa było mi naprawdę dobrze. A te pamiętne Msze Święte – obfitowały w łaski.

Tych przeróżnych łask, małych i wielkich, było mnóstwo i nie sposób wszystkiego opisać. Wspominam te, które jakoś szczególnie utkwiły w głowie.

Był też jeden pamiętny czwartek – nie zapomnę tego dnia, kiedy po prostu od rana czułam się jak w niebie, a po spowiedzi u wspomnianego wyżej księdza odfrunęłam prawie dosłownie w inny wymiar. Co to był za dzień! Przepełniony łaskamiJ. Zasadniczo jechałam na dosyć trudny egzamin. W autobusie rozważałam nad swoim życiem i odnosiłam to do fragmentów biblijnych, tak że nawet nie zauważyłam kiedy przybyłam na miejsce. Poszłam do spowiedzi i.... wyszłam tak rozanielona, jak nigdy wcześniej. Nie da się zapomnieć tego, co wtedy czułam. Miałam wrażenie, jakbym odpłynęła w inny wymiar rzeczywistości, a wewnętrznie czułam się tak cudownie, jak po mojej pierwszej Mszy o uzdrowienie, kiedy to Pan mnie dotknął Swoją cudowną mocą. Po spowiedzi poszłam do innego kościoła na Adorację, gdyż tam był Pan Jezus wystawiony cały dzień. I w tym niesamowitym stanie, w jakim tkwiłam, całkowicie zapomniałam, po co właściwie tu przyjechałam. Gdy się „ocknęłam”, wszelki stres związany z egzaminem zniknął. A sam egzamin też był cudem – wszyscy zdali na piątki, a odpowiadaliśmy w przesympatycznej atmosferze, wspólnie w jednej sali. Profesor żartował a każdy z nas potrafił odpowiedzieć na zadane pytania. Pan działał cały czas. Aż do wieczora był to dzień pełen radości i odczuwalnego działania Bożego.

Odebrałam dokumenty z uczelni. Wpisałam się na bezrobocie i udało się mi otrzymać pracę, co prawda na krótko, ale Pan mi tam pobłogosławił pracą w miłym towarzystwie oraz interesującym zajęciem. A po jej ukończeniu na długo zostałam w domu... z najtrudniejszą sytuacją.

Nieustannie się modliłam o to, by Jezus pomógł nam to wszystko ułożyć. Chciałam, by Pan tak tym pokierował, byśmy mogli być razem. Nie potrafiłam jeszcze wtedy zrozumieć, że Pan chce inaczej. Nie wyobrażałam sobie życia bez tego człowieka. Powoli dochodziło do mnie, że się od niego uzależniłam. Tęsknota ze nim gnębiła mnie nieustannie. Ciągle miałam go w swoich myślach, co było już w pewnym momencie dokuczliwe i ciężkie do zniesienia. Gdziekolwiek się nie ruszyłam, myślałam tylko o nim. To zaczęło przypominać coś na kształt głodu narkotycznego lub alkoholowego. Ludzie uzależnieni wiedzą, co to znaczy, gdy zabraknie im alkoholu, narkotyku – nie potrafią wytrzymać... i ja też nie mogłam. Chociaż oboje nie mogliśmy się spotykać, to posyłaliśmy sobie SMS-y, sygnały pamięci. Mi wystarczył jeden SMS, by zaspokoić głód jego osoby. Ale z czasem on zaczął milczeć, a ja czułam się tym coraz bardziej zaniepokojona... Dowiedziałam się, że w jego życiu pojawiła się inna dziewczyna...

Co się wówczas zaczęło ze mną dziać, tylko jeden Pan Bóg wie. Płakałam co wieczór, czułam się potwornie opuszczona i samotna. On jednak zapewniał, że tamta to tylko jego koleżanka, że nic między nimi się nie dzieje, że mnie kocha. Wierzyłam mu i nieco się uspokajałam. Nie pomyślałam, że on może mnie oszukiwać... Jednakże zaczęły do mnie dochodzić różne informacje od zaufanych osób, które widywały go z nią w różnych miejscach. Zdało się, że już tego cierpienia nie zniosę i nawet zaczęłam prosić Boga o śmierć, gdyż takie życie mnie przerastało. Jednakże nie potrafiłam skończyć tego związku raz a porządnie. Stan zdrowia się znacznie pogorszył – ten ból psychiczny dosłownie zaczął mnie paraliżować. Pełno strasznych myśli chodziło mi po głowie, niewiadomo skąd, niewiadomo w zasadzie dlaczego i o czym. Gdy te myśli napływały, zaczęłam dziwnie słabnąć, ległam na tapczanie i nie byłam w stanie się ruszyć. Po prostu leżałam bezwładnie, a w głowie kotłowało się tysiące dziwnych myśli. Bywało, że wstawałam rano i czułam się tak otępiała, że nie miałam sił wyjść z łóżka. Byłam w domu,z rodziną, ale kompletnie sama, bez pracy i ze swoim problemem, o którym nie miałam komu powiedzieć. To był najtrudniejszy czas. Zdawało mi się, że umrę, gdyż w tak złym stanie byłam.

Błagałam Boga, by to zabrał ode mnie, bo nie mogłam już wytrzymać. Specjaliści nie umieli mi pomóc, a ja byłam tym wykończona. Gdy tylko miałam możliwość wyrwać się z domu, szłam w tygodniu na Mszę, na Adorację i płakałam przed Panem Jezusem z bezradności. Pan stopniowo zaczął zajmować coraz więcej miejsca w moich myślach. Mówiłam Mu o tym wszystkim, co się ze mną działo, choć On doskonale o tym wiedział. On wszystko wie. Oddawałam Mu to cierpienie za zbawienie dusz i powoli zaczęłam się z tym godzić, uznając, że widocznie tak powinno być, jak jest.

Pojawiła się nieśmiała myśl, by zakończyć tę chorą relację, bo zaczynałam wreszcie dostrzegać, iż to było chore i niszczące, ale nie miałam odwagi. Bałam się, że stracę tak wspaniałego – w moich oczach – mężczyznę. Twierdziłam, że już drugiego takiego nie ma na świecie. Idealizowałam go, choć on jeszcze przed naszą rozłąką nawet nie chciał mi dać buziaka i w dziwny sposób unikał bliskości, przytulenia. Myślałam, że nawet zwykły buziak jest grzechem, więc godziłam się z tym stanem rzeczy, tyle że pewien ksiądz mnie uświadomił, że coś jest nie tak, skoro ten człowiek nie pragnie bliskości. Nie mówię tu o jakimś paskudnym grzechu, jak współżycie przedślubne, bo zawsze byłam temu przeciwna, nawet przed moim nawróceniem, ale o zwykłym objęciu się, byciu blisko siebie.

I ciągle wołałam do Pana o światło, co robić, co będzie dalej. Jeździłam na Msze o uzdrowienie i uwolnienie, składałam intencje na ołtarzu... Walczyłam z tym złem, jakie mnie nękało.

Przełomem był początek roku, kiedy świadomie powiedziałam Panu: dość tego, chcę być wolna od tego chorego związku, od tego cierpienia, ratuj mnie Panie! To była bardzo szczera modlitwa, płynąca z głębi serca. Wewnętrznie pragnęłam uwolnić się od niego, choć zniewolenie jego osobą nadal mi na to nie pozwalało.

Gdy prawdziwie poprosiłam Jezusa o pomoc w oderwaniu się od tego człowieka, coś się zaczęło we mnie zmieniać. Myśli o rozstaniu były coraz częstsze i już mnie tak nie paraliżowały. Cały rok w zasadzie był okresem wielkiego cierpienia i pustyni duchowej. Pamiętam, że jeszcze w Wigilię płakałam pod przydrożnym krzyżem, ofiarowując ten ból w intencji tych, którzy też w tym dniu płaczą z powodu odrzucenia. Często przychodziłam pod ten krzyż ze zniczem, szczególnie w zimowe wieczory, kiedy było już ciemno. Zapalałam znicz Duszom Czyśćcowym i wpatrywałam się w Pana, rozważając Jego mękę i mówiąc Mu o moim krzyżu, a nierzadko łzy płynęły z oczu. Długo się zmagałam z tym cierpieniem...

Po Nowym Roku nadeszły zmiany. Im bardziej byłam pewna zakończenia tego związku, tym więcej radości we mnie się pojawiało. Udręczenie psychiczne stopniowo słabło, dziwne i paraliżujące myśli zanikały. Pan mi wskazywał, co powinnam zrobić, by być wolną. Spisywałam własne przeżycia i dużo czytałam religijnych książek. Zaczęłam wypełniać swoje myśli Bogiem i Jego słowem, wyrzucając myśli o tamtym człowieku. W końcu wyraźniej doświadczałam obecności Bożej. Coraz więcej było momentów zachwytu nad miłością Jezusa, nad pięknem tego, co Pan stworzył. Zaczynałam dostrzegać każdy przejaw Jego dobroci w świecie, w drugim człowieku, a On mnie na nowo obdarzał tym niesamowitym doświadczeniem błogości i pokoju w sercu. Powoli też zaczynałam rozumieć, czym właściwie jest miłość i że żaden człowiek nigdy nie będzie tak kochał, jak kocha Jezus.

Pan mi podsunął do rąk rewelacyjne książki religijne. Rozważałam je niekiedy zdanie po zdaniu i stopniowo moje oczy się otwierały. Dotarło do mnie, że uczyniłam z tego chłopaka bożka, idealizowałam jego osobę, nie wyobrażając sobie życia bez niego, mimo iż ranił mnie w kwestii bardzo ważnej dla mnie, jaką jest religia. Ale im bardziej krytykował mój Kościół, tym bardziej zbliżałam się do tej wspólnoty. Obiecałam Jezusowi, że zostanę z Nim w Kościele Katolickim do końca, nawet jeśli będzie mnie to kosztowało utratę tego chłopaka. Już wtedy świadomie wybrałam Jezusa, wybrałam Mateczkę Najświętszą, Świętych i całe piękno, jakie wnosi nasz Kościół w dzieło zbawienia świata.

Ukochany człowiek zawodził na całej linii a ja wpatrywałam się w Pana, pytając, co mam zrobić. Wielki Tydzień. Gorąco prosiłam, by Pan dał mi pewność, czy definitywnie to zakończyć, czy nie. Nie sądziłam, że tak szybko Pan mi odpowie. Pomogła mi spowiedź, po której byłam prawie przekonana, że ten związek nie ma sensu. Ale po jednej z liturgii, kiedy wracałam do domu, uzyskałam 100% pewności – zrywam tę relację! Jeszcze tego samego wieczora dowiedziałam się, że on chodzi z tamtą, trzymając się za ręce, pokazują się razem w różnych miejscach itp. To był mocny cios dla mnie, gdyż poczułam się zdradzona i oszukana przez kogoś, kto zapewniał mnie o miłości i uczciwości, a w gruncie rzeczy grał na dwa fronty. Kilka dni później powiedziałam mu to, co uznałam za słuszne i definitywnie zakończyłam wszystko. To było rozstanie w zgodzie i po ostatecznym powiedzeniu KONIEC wreszcie poczułam się wolna. Oto, czego Pan ode mnie od długiego czasu oczekiwał, co mi podpowiadał poprzez różne wydarzenia, niekiedy drastyczne, a na co ja nie potrafiłam się zgodzić.

Ktoś mógłby powiedzieć, co za problem rozstać się z chłopakiem, przecież ludzie się poznają i rozstają. Owszem, dla niektórych to może nie być problemem, ale dla mnie był to dramat. W ogóle dla osób uzależnionych zerwanie z nałogiem jest niesamowicie trudne. Nie życzę nikomu przejść tego, co przeszłam – tego dna, tych potwornych udręk. Ludzie powinni się modlić, by Pan ich zachował od uzależniających związków.

Można się załamać i trwać w tym do końca życia, ale ja jestem żywym dowodem na to, że można też z tego wyjść bez leczenia farmaceutycznego, tylko trzeba się otworzyć na Boga, Jemu oddać swój ból i zaufać Mu bezgranicznie, nawet gdy po ludzku nie widać nadziei na lepsze jutro i po prostu wytrzymać. On ma moc wszystko przemienić, tylko trzeba się zgodzić na Jego plan, a nie na własny. Tylko Jego wola może w pełni uszczęśliwić człowieka, a drogi, jakimi On nas prowadzi, o ile Mu na to pozwolimy, nie są naszymi drogami. Choć często ich nie rozumiemy, są nieporównywalnie lepsze od dróg, jakimi sami chcemy kroczyć.

Jednocześnie, gdy zakończyłam ten toksyczny i wyniszczający związek, otrzymałam kolejną formę pomocy –wspaniałe miejsce pracy, w którym Pan mi błogosławił. Tych łask, które otrzymywałam, nie dało się zliczyć – On mnie ścigał łaskami: codzienna Msza. Adoracja N. S. i pełno życzliwości wokołoJ. Było wspaniale, ale to również praca na czas określony i znów muszę szukać dalej...

Oddałam Panu Jezusowi i opiece Matki Najświętszej swoje życie. Każdego ranka powierzam Mu cały mój dzień, ofiaruję Mu wszystko w różnych intencjach, czy to wynagradzających, czy w intencji nawrócenia kogoś, czy za Dusze Czyśćcowe. Dużo się modlę – i te znane modlitwy, koronki, różaniec, ale najwięcej własnymi słowami. Niezależnie od tego, gdzie jestem, co robię, staram się pamiętać,
że mój kochany Jezus jest przy mnie. Staram się coś Mu szepnąć, za coś podziękować, o coś poprosić, ale z uwzględnieniem Jego świętej woli. Poddaję się pod Jego prowadzenie i każdego dnia doświadczam Jego cudownej i wszechogarniającej miłości. To jest nie do opisania, jaka Boża miłość jest wspaniała. Żadne ludzkie uczucie miłości, zakochania nie jest nawet w połowie tak cudowne, jak miłość, którą daje Jezus. Dopiero ta prawdziwa Boża Miłość daje spełnienie, szczęście, radość. Wszystko, o czym tu piszę, pochodzi z własnego doświadczenia. Są pisarze, którzy nie doświadczyli, a piszą. Ja doświadczyłam i teraz mogę się dzielić tym, co Pan dla mnie zrobił i robi nadal.

To też jest ogromna łaska, móc współcierpieć z Jezusem i wytrzymać ból, którego nawet nie można określić, co to za ból, co się odczuwa. Teraz się mogę zgodzić ze stwierdzeniem, że Pan to posłał. Świadczy o tym chociażby to, że udręki ustały bardzo szybko i zasadniczo wtedy, gdy świadomie przyjęłam Jezusa jako mojego Pana i Zbawiciela oraz gdy zdecydowałam zakończyć relację z tamtym człowiekiem. A ponadto potwierdza to dziwny fakt, że po mnie nic nie było widać, żadnego przygnębienia. Ludzie nawet nie domyślali się, jakie cierpienie przeżywam.

Pamiętam, że opis cierpień s. Faustyny wydawał mi się uderzająco podobny do tego, co przeżywam. Jednakże zawsze myślałam, że Faustyna była świętą osobą i ją Pan obdarzał łaskami cierpienia, a ja – taki grzesznik – mam cierpienie tylko i wyłącznie za karę. Zatem bardzo prawdopodobne, że doświadczyłam czegoś w rodzaju ciemnej nocy duszy, duchowej pustyni o czym piszą mistycy. Chwała Panu za tę łaskę i za to, że pomógł mi przez to przejść.

Niezwykłe są drogi, jakimi Pan nas prowadzi. Gdy chodziłam do pracy, Pan mnie obdarzał łaską codziennej Mszy Św. i Adoracji Najświętszego Sakramentu. Byłam przeszczęśliwa, gdy codziennie mogłam spotykać się z Panem w życiu sakramentalnym – to dawało potężne umocnienie do walki ze złem i odwagę do świadczenia o Panu własnym życiem. I pragnę, żeby tak już do końca życia zostało, choć wiem, że to nie jest proste, gdyż życie sakramentalne umożliwia mi tylko stała praca i jeszczew mieście, w którym mam możliwość je prowadzić.

Nadal nie znalazłam stałej pracy, jest o to ciężko. Szukam w zasadzie już gdzie tylko to możliwe i nie znajduję, ale brzmią mi stale w myśli słowa Ewangelii: Proście a otrzymacie; szukajcie a znajdziecie, kołaczcie a otworzą wam... Szukam, pukam, modlę się o to i proszę o modlitwę w tej sprawie. Pytam stale Boga, co mam robić, czego On ode mnie oczekuje, gdyż nie chcę pobłądzić. Tak bardzo bym chciała pracować tam, gdzie bym mogła prowadzić codziennie życie sakramentalne i chodzić na Adorację Najświętszego Sakramentu... Modlę się też o kierownika duchowego. Taka osoba jest mi potrzebna...

Długo się też modliłam o tę łaskę stałego spowiednika i Pan mi dał mi na ten czas pewnego zakonnika. Pamiętam, że spowiadałam się u niego kilka razy, gdy nastały dla mnie te dramatyczne czasy i po spowiedzi zawsze wychodziłam umocniona i pocieszona. On wtedy jako jedyny z duchownych zapamiętał moją sytuację i próbował coś mądrego doradzić. Wewnętrznie czułam, że jego powinnam poprosić o stałą spowiedź i po pół roku odważyłam się na to. Ucieszyłam się, że Brat się zgodził, choć na ten krótki czas, gdyż wkrótce potem wyjechał na studia. To był bardzo dobry i konkretny spowiednik, życzliwy i moim zdaniem pełny Bożej obecności. Wielkim bogactwem dla kościoła są właśnie tacy zakonnicy i księża.

Chciałabym znaleźć innego równie mądrego spowiednika, który naprawdę potrafiłby mnie mądrze kierować i podpowiadać, jak żyć, by być coraz bliżej Pana. Bywa, że mam setki wątpliwości, czasami nie wiem, co wybrać, jak decydować, by to było w Panu i często muszę działać w ciemno. Jak na razie dzięki Panu poradziłam sobie, ale widzę też o ile by było łatwiej i o ile mniej wątpliwości, niepewności a nawet i stresu, gdybym już od dawna miała spowiednika i kierownika duchowego. To jest łaska. Już teraz szukam takowego i modlę się o światło w tej sprawie.

Naprawdę chciałabym, aby mój spowiednik był blisko Pana, by kochał Jezusa najbardziej na świecie. Słuchając takiego spowiednika nie będę się musiała obawiać, że pobłądzę, a i wiem, że taki człowiek może popracować nade mną, tak mi mądrze doradzać, bym poprawiła to, co jest jeszcze we mnie złem bądź niedociągnięciem. A nie wszyscy księża i zakonnicy są blisko Boga, co niestety czasami gołym okiem widać i jest to przykre. Przy takich duchownych można pobłądzić i o tym pisali wielcy święci, między innymi s. Faustyna. I nie wszyscy też potrafią tak trafić swoimi słowami, radami do człowieka, by chciało się ich słuchać. Trudną sztuką jest spotkać dobrego spowiednika odpowiednio do problemów i potrzeb penitenta, to jest łaska...

Wiele życzliwości teraz doznaję od innych ludzi, co pozwala na łatwiejsze niesienie krzyży codzienności!J. Pan Jezus często przychodzi do mnie w darze innych ludzi. Każdy życzliwy uśmiech i słowa dają radość: czy to od koleżanek, znajomych, czy to na ulicy, czy od radosnego księdza celebrującego Mszę Świętą. Kiedyś rzadko dostrzegałam takie cuda, teraz każdy dzień widzę dobro i staram się patrzeć optymistycznie na wszystko. Chociaż przede mną niepewna przyszłość, gdyż na rynku pracy jest teraz ciężko, to oddałam to Panu i z nadzieją modlę się o to, by On poprowadził mnie tam, gdzie jak najwięcej uczynię dobra na Jego chwałę. Bywa, że niekiedy podejmuję jakieś decyzje i pojawiają się obawy, czy aby dobrze zadecydowałam, ale jak na razie wszystkie podjęte decyzje,o które oddałam Jezusowi, okazały się dobrym wyborem.

Także nadal rozeznaję moje powołanie i zdaje się, jakby Pan powoli mi je ukazywał, choć jeszcze niedawno miałam potężny problem z rozeznawaniem gdyż nie widziałam się ani w małżeństwie, ani w zakonie, ani w życiu samotnym. Świeżo po rozstaniu z tamtym człowiekiem miałam takie silne pragnienie być koniecznie z kimś, ale to nie wynikało z autentycznego powołania do małżeństwa,
ale z pokusy do zapełnienia pustego miejsca po tamtym człowieku. Chciałam uciec w mężczyznę, ale Pan Jezus błyskawicznie wypełnił tę pustkę Sobą. Teraz już nie mam pragnienia, by mieć chłopaka, sam Jezus mi wystarcza. Pan mi daje tyle miłości, jakiej żaden człowiek na ziemi nie byłby w stanie mi dać.

Zasadniczo nigdy nie miałam jakiegoś wielkiego pragnienia małżeństwa, zakładania rodziny, tak jak i nie miałam pragnienia pójścia do zakonu, choć życie samotne też nie do końca jest tym, co bym chciała. Usłyszałam od znajomego zakonnika o czymś takim, jak instytuty świeckie. Być może to jest droga powołania, jaką Pan dla mnie zaplanował. W zasadzie ta droga bardzo by mi odpowiadała.
I być może ten Brat ma zostać moim stałym spowiednikiem i kierownikiem duchowym. To też jest bardzo mądry i dobry człowiek, niezwykle otwarty na innych ludzi. Modlę się ciągle w tych sprawach.

We mnie tkwią jeszcze różne lęki i obawy, które są konsekwencjami błędów, jakie ja, a także bliskie mi osoby popełniały w przeszłości. Konsekwencje traumatycznych przeżyć może jedynie Pan uleczyć, ale niekiedy On wymaga, byśmy współpracowali z Jego łaską. Czasami wystarczy tylko zmiana myślenia, podejścia do pewnych spraw, ale sama sobie z tym nie poradzę, bo nie wiem jak mam się wyzbyć pewnych lęków, jak do pewnych spraw inaczej podejść... To wszystko jeszcze przede mną, Pan wie o tym i ma moc tym pokierować ku wielkiemu dobru.

Proszę Ciebie, Drogi Czytelniku, o modlitwę za mnie, za tych wszystkich, których Pan postawił na mojej drodze i za te różne sprawy, o których tu pisałam. Bogu jest miła modlitwa za innych ludzi. Zmagam się z poszukiwaniem pracy, ale jak na razie jest bardzo ciężko. Pragnę nadal prowadzić życie sakramentalne, chodzić codziennie na Mszę Świętą, na Adorację i często do spowiedzi, a także pragnę znaleźć stałego spowiednika i dobrego kierownika duchowego. To wszystko umożliwi mi jedynie znalezienie stałej pracy i jeszcze w takim mieście, gdzie naprawdę będzie możliwe prowadzenie życia sakramentalnego. Tam, gdzie dotychczas pracowałam, byłoby naprawdę super... Proszę, wspieraj mnie modlitwą a Pan ci to na pewno wynagrodzi. Ja też włączam do swojej modlitwy wszystkie osoby, które
o mnie pamiętają w rozmowie z Bogiem.

            Kończę już moje świadectwoJ. Można zauważyć, iż pisałam w nim o wielu bolesnych sprawach, ale bez nich nie mogłaby się objawić chwała i moc Boża. Najważniejsze jest to, że Pan wyciągnął mnie z bagna toksycznej relacji, w jakiej dosyć długo tkwiłam. To jest istota świadectwa: Bóg ma moc wszystko odmienić, przywrócić utraconą radość, uleczyć najgorsze zranienia i sprawić, że wszystko, co nas spotkało, nabiera sensu, że nawet najgorsze bagno może zostać przemienione mocą Bożą w czystą i ożywczą wodę. Choć jeszcze wiele niewiadomych przede mną, jeszcze zmagam się z różnymi trudnościami, problemami, obawami, to jednak teraz już wiem, że ze mną jest Jezus, który mnie nigdy nie zostawi i pozwoli mi przetrwać nawet te momenty, kiedy znów będzie się zdawało, że jest niedobrze, że ludzie znów zawodzą, ranią, a zwątpienie wkrada się w duszę...


Wolna od niemocy


Wróć do strony świadectw

Wróć do strony głównej

Dostrzeganie bliźnich i odkrywanie wartości. Materiały na wesoło i na bardzo poważnie, o nas, dla Was i o całym świecie. Nieoficjalna strona katolicka (także dla niekatolików i wątpiących).
Powrót na stronę główną      Info o stronie, kontakty, prawa autorskie itd.      Legalność materiałów i oprogramowania na stronie Duszki.pl
Wszelkie prawa zastrzeżone (o ile nie zaznaczono inaczej) co do materiałów umieszczonych na stronie, podstronach, skrótach - zarówno jeśli chodzi o teksty, rysunki, muzykę, filmy - są one wytworem i własnością zespołu redakcyjnego Duszki.pl. Pozostałe materiały umieszczamy za zgodą ich twórców.
Warunki korzystania z materiałów na stronie Duszki.pl
Informacje o ochronie, przetwarzaniu danych osobowych, zapytania i zgloszenia
Ochrona danych osobowych na stronie Duszki.pl
Prywatne serwery Zbigniewa Kuleszy zjk.pl. Aktualny dostawca Internetu - Vectra.pl, Wszelkie prawa zastrzeżone. Zespół redakcyjny duszki.pl: redakcja@duszki.pl
W sprawie treści i działania strony oraz w sprawie funkcjonowania i udostępniania treści na serwerach duszki.pl - kontakt z administratorem: duszek@duszki.pl lub zjk7@wp.pl

Valid HTML 4.01 TransitionalValid XHTML 1.0 TransitionalPoprawny CSS!Poprawny CSS!

Copyright (c): Zbigniew Kulesza, Sieradz 2006-2024